sobota, 7 marca 2020

Pet Shop Boys - Hotspot

Zainteresowałem się tym albumem, no właśnie – dlaczego? Bo mam sentyment do popu lat 80’ych i 90’ych? Bo nazwa Pet Shop Boys kojarzy mi się z czasami, gdy muzyczna stacja MTV częściej emitowała po prostu dobrą muzykę, aniżeli bzdury pokroju Date My Mom?  Bo potrzebowałem czegoś melodyjnego i dynamicznego, aby rozruszać ducha w ten szary czas? „Hotspot” załatwił wszystkie te tematy.

A żadna z poprzednich płyt Pet Shop Boys lepiej by się do tego nie nadała. Wszak niektórzy wiedzą, że panowie Tennant i Lowe odważnie zboczyli z obranego niegdyś kursu, „Hotspot” natomiast to powrót (i to powrót w wielkim stylu) do czasów, o których piszę kilka linijek wyżej. Chwała im za to. Słucham tej płyty z nieskrywaną przyjemnością, dając się prowadzić nutom 80’sowego synthpopu, czując się przy tym niczym Tommy Vercetti, pędzący przez Ocean View do Klubu Malibu (taki „Monkey Business” pasuje tutaj idealnie). I tak przez trzy kwadranse – sama radość. „Will-O-The-Wisp”, „Happy People”, „I don’t wanna”, czy „Dreamland” to stary dobry Pet Shop Boys, jakiego, w pewnej chwili istnienia duetu – próżno było szukać. Aż dziw bierze, że za „Hotspotem” stoi ten sam producent, który odpowiada za takie albumy, jak chociażby „Super”, czy „Electric”. A zatem – można? Oczywiście. Zainteresowanym nadmienię jeszcze, że grupa w tym roku odwiedzi nasz kraj – już 24 maja zagra na Warszawskim Torwarze.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz