niedziela, 8 marca 2020

Ceti - Oczy Martwych Miast

Rany koguta – przecież to pierwszy od dwudziestu lat album CETI, na którym Grzesiu śpiewa w ojczystym języku – 6! Że zacytuję sam siebie: „Zostawmy w spokoju angielski Grzegorza, zostańmy przy tym, że w wydaniu polskim wypada on po prostu świetnie i chcę słuchać Grześka po polsku!”. Mili Państwo, z nieskrywaną przyjemnością przedstawiam Wam nowy album CETI – „Oczy Martwych Miast”.

I znowu mam 18 lat. Tak, bo CETI zabiera nas w piękną podróż do czasów, które większość „dorosłych dzieci” wspomina dziś z rozrzewnieniem. Owy muzyczny kierunek uwidacznia się już na kolorowej okładce (autorstwa Jerzego Kurczaka), opatrzonej mega klasycznie prezentującym się logo zespołu. Oldschoolowo brzmiący tytuł „Oczy Martwych Miast” podkręca potencjometr. W końcu odpalamy płytę. I cóż ja tu mogę napisać. Chyba po prostu znów posłużę się cytatem, aczkolwiek tym razem z jednego z polskich filmów: „To mi się podoba! O to chodzi!”. Kupczyk w fantastyczniej formie, kapitalne brzmienie, „kupa” dobrych kompozycji. Weźmy dla przykładu taką „Linię życia”, gdzie mostek i refren brzmi, jak gdyby je wyjęto gdzieś z czasów „Kawalerii”. Podobnie rzecz ma się z „Machiną Chaosu”. I te teksty. Tutaj dostaliśmy obraz świata, który odrzuciwszy Boga, zmierza nieuchronnie do końca, a towarzyszy temu lęk i udręka dnia codziennego, a przecież bieg ten ostatecznie i tak skończy się w „Dolinie Światła” – jak rozumiem – w miejscu, w którym przyjdzie nam stanąć z Bogiem twarzą w twarz. Obraz warty refleksji, ubrany w piękne nuty. Polecam bezwzględnie. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz