Przy niemałej liczbie tytułów, które ostatnio gościły w moim odtwarzaczu, to właśnie ta płyta kręciła się spośród nich najczęściej. Przy okazji zdążyłem też nowym Satrianim „zarazić” rodzinę (że tak pozwolę sobie dziś użyć tego słowa).
Jakkolwiek by jednak nie patrzeć, gitarowe akrobacje mistrza zawsze były zaraźliwe. Wystarczy wspomnieć chociażby takie tytuły, jak niesamowity „Surfing With The Alien” z roku 1987, czy wydany dziesięć lat później „Crystal Planet”. Muzyczna witalność Satrianiego zachwyca po dziś dzień. Dopiero co zasłuchiwałem się w wydaną w 2013 roku płytę „Unstoppable Momentum”, a od tego czasu nowojorczyk zdążył już wypuścić aż trzy nowe albumy! „Shapeshifting” został wydany na początku kwietnia tego roku. Joe Satriani, nie mający najmniejszych powodów, aby cokolwiek i komukolwiek udowadniać, zagrał na wielkim luzie, poruszając się z kocią lekkością między bluesem („Perfect Dust”), obowiązkową heavy jazdą („Shapeshifting”, „Big Distortion”, Nineteen Eighty”), aż do pogranicza funku i reggae („Here The Blue River”). Kiedy trzeba – potrafi zaczarować – i tutaj polecam zatrzymać się przy trzech bardzo ładnych balladach – „All For Love”, „Teardrops”, oraz „Falling Stars”. Kupił mnie ten „Shapshifting”. Płynąca z niego muzyka dobrze służy w pracy, w samochodzie, czy wreszcie podczas wieczornego chilloutu przy szklaneczce czegoś chłodnego. Kompozytorska żyłka artysty zdaje się nie mieć końca. Jest to istotnie gitarzysta kompletny i bezsprzecznie – jeden z moich ulubionych.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz