Nie podeszła mi poprzednia płyta Luke’a Bryana. Czekałem na nią, nakręcałem się, a tu lipa. Zdecydowanie milej wspominam tę, która ją poprzedzała, to jest „Kill The Lights”. W sierpniu ukazał się jego najnowszy album – „Born Here Live Here Die Here” i co tu dużo pisać – wychodzi na to, że znowu jest dobrze.
Przynajmniej dla mnie. Przyznam się, że przy okazji tego krążka, raz jeszcze dałem szansę płycie „What Makes You Country” i chyba jest światełko w tunelu, jednak pierwsze wrażenie tegoroczna świeżynka zrobiła na mnie o wiele lepsze. Płyta jest krótsza (33 minuty, czyli w przypadku płyty country – klasyka), bardziej spójna i według mnie kompozycyjnie atrakcyjniejsza. Już otwieracz „Knockin’ Boots” ustawia słuchacza i daje pewne wyobrażenie co do całości. Jest dynamicznie, bardzo przebojowo i nieco imprezowo, ale to już słynna domena piosenek Luke’a Bryana, która czasem może nieco irytować. Zwłaszcza gdy przypomnimy sobie jak o rzeczonym imprezowaniu śpiewał niegdyś Hank Williams Jr., na przykład na albumie „Born To Boogie” z 1987. Po takim zestawieniu Bryanowa „One Margarita” brzmi jak jakiś hollywoodzki żart. Dajmy jednak Lukowi spokój. Może i lubuje się w truskawkowych trunkach, jednak rozciąga się nad nim to samo południowe niebo i dobrze gada (jak większość południowych ziomali w zielonych czapkach z logiem Johna Deere): „Yeah, I’m gonna be proud to be right here, just like my daddy, and his daddy did too, ride the same roads, work the same dirt, go to the same church, and drink the same beer”. Przede wszystkim zaś Luke użył swojej mocy i nagrał trochę naprawdę dobrej muzyki, do której nie raz, nie dwa, a na pewno częściej wrócę.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz