Jakieś piętnaście lat temu na łamach mojego ówczesnego webzine’u rozpływałem się nad płytą „Blue Tattoo” estońskiego girls bandu Vanilla Ninja. Była to hardkorowa, młodzieńcza lektura o „niczego sobie laskach” i „chórkach rodem z Accept”, przy czym jej wydźwięk był jak najbardziej pozytywny. Zespół niedawno reaktywował się i już w przyszłym roku zamierza uraczyć nas nową płytą.
David Brandes – producent, a także autor większości kompozycji z „Traces Of Sadness” i „Blue Tattoo” ponownie wziął Vanillki pod swoje skrzydła. To dobry prognostyk. Te dwie płyty, na tle pozostałych, miały chyba najwięcej witalności i wdzięku. Z kolei „Love Is War”, czwarty album, to ich najbardziej osobista płyta – prawie wszystkie piosenki są autorstwa Lenny Kuurmyy i Piret Jarvis. Przyznaję, że miałem z tym albumem spory problem. O ile jej początek przyjmowałem z entuzjazmem (tutaj wymienić trzeba zwłaszcza kapitalny „Dangerzone”), tak przez okolice „Shadow Of The Moon”, „Black Symphony” i „Pray” za nic „przebić się” nie mogłem i po prostu poza czterema pierwszymi utworami niewiele z płyty pamiętałem. Dopiero po latach w całości doceniłem jej potencjał i dzisiaj obok takiego „Battlefield”, „Bad Girls”, czy „Spirit Of The Dawn”, przechodzę już z nieco większą uwagą. Z entuzjazmem czekam też na nowy album. Pierwszy po piętnastu latach i nagrany w niemal klasycznym składzie – z „niczego sobie Triinu Kivilaan”, a że owa pani również niczego sobie śpiewa, możecie przekonać się sięgając po jej solową płytę z 2008 roku – „Now And Forever”.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz