Bardzo ucieszył mnie fakt, że po piosenkowym „Man On The Rocks” Mike Oldfield zapragnął powrócić do swych korzeni i uraczył nas takim klasykiem jak „Return To Ommadawn”. To od podobnych dźwięków zaczynałem swoją przygodę z tym wielkim artystą. „Return To Ommadawn” przypomniał mi więc tamte wspaniałe czasy, kiedy przede mną było jeszcze tyle muzycznych cudowności do odkrycia.
Bez zbędnego owijania w bawełnę – „Return To Ommadawn” jest płytą po prostu piękną! Mike Oldfield po latach oczywiście nic nikomu nie musi udowadniać. Ogromnie cieszy jednak fakt, że on sam doskonale zdaje sobie z tego sprawę i komponuje bez spiny, na luzie, całkowicie dla przyjemności. Wskutek tego cały czas tworzy piękne melodie, nie brakuje mu nut, nie słychać u niego wypalenia. Zostaje tylko sztuka, pejzaż, muzyczne akwarele. Słuchałem tej płyty przez cały rok i przez cały rok pokracznie usiłowałem wykrzesać z siebie tych parę słów na jej temat. Dwie ponad dwudziestominutowe suity subtelnie wędrujące w stronę celtyckiego folkloru, arsenał instrumentów na czele z pięknymi partiami gitary akustycznej i elektrycznej. Pięknie i malowniczo, jak to u Oldfielda bywało nie raz. Dla miłośników takich dzieł jak „Tubular Bells”, „Hergest Ridge”, czy „Ommadawn”.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz