sobota, 18 sierpnia 2018

Kenny Chesney - Songs For The Saints

Z pewnymi płytami mam jak z fugami Bacha. Bo i co z tego, że nie znajduję tam ani jednego przeboju, a po piętnastu przesłuchaniach nie jestem w stanie nic zanucić, skoro nie mogę się od nich oderwać. Mówię wtedy o takiej płycie, że ona „ma to coś”, albo „to jest album z duszą”. „Songs For The Saints” Kennyego Chesneya to właśnie ta półka.

Przesada. Jak można nie zanucić tak chwytliwego utworu jakim jest „Get Along”. Zgoda. „Get Along” zapamiętałem, ale to wcale nie „Get Along” jest tutaj najlepszy! Album został zadedykowany mieszkańcom Wysp Dziewiczych (każda z nich nosi imię świętego, stąd „Songs For The Saints”. Chesney ma dom na jednej z nich), którzy w 2017 roku stawili czoła huraganowi Irmie. Zainspirowany odwagą i nadzieją drzemiącą w tych ludziach, Chesney skomponował tych jedenaście kompozycji, jak sam mówi – najbardziej osobistych w swojej karierze. Po tym, co tutaj usłyszałem, nie śmiem wątpić, że tak właśnie jest. Powstał w ten sposób chyba najambitniejszy album Chesneya, gdzie bogata warstwa liryczna, wespół z tą lekką, w dużej mierze akustyczną muzyką zabiera słuchacza ze sobą w miejsca i codzienność prawdziwych ludzi, podkreślając wzloty i upadki codziennego życia. Z ulubionych utworów wymienię wyrywkowo „Gulf Moon”, „Better Boat”, „Island Rain”, nie mniej płyty najlepiej słuchać od dechy do dechy.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz