niedziela, 5 kwietnia 2020

Biff Byford - School Of Hard Knocks

Zastanawiałem się, czy na „School Of Hard Knocks” Biff Byford pozwoli sobie na jakieś swawole. Taki Bruce Dickinson na swoich solówkach lubił sobie pofolgować – czasem nawet bardzo. Cóż, już pierwsze sekundy rozpoczynającego płytę „Welcome To The Show” rozwiały moje nawet najmniejsze wątpliwości – niespodzianki nie będzie.

Ale nie będzie też odgrzewanych kotletów. Biff dał nam to, co znamy i lubimy, zachowując jednocześnie odpowiedni poziom. Przy takim tytułowym „School Of Hard Knocks” czuję się jak w domu. Tutaj wszystko jest na swoim miejscu, nie dołożyłbym od siebie ani jednej nuty. „Hearts Of Steel” – podobnie. Podoba mi się zwłaszcza refren – ten riff ma w sobie tyle wdzięku, mocy i radości, że aż gęba się cieszy. Nieco Maidanowy (przynajmniej na początku) „Throw Down The Sword”, który ma w sobie też coś z klimatu Manilla Road, okraszony jest z kolei tak piękną solówką, że mogłaby ona po prostu trwać i trwać. Niestety zostaje brutalnie wyciszona. Na szczęście następujący po nim „Me And you” przynosi jeszcze więcej uroku. Estradowe „Łoooo” Biffa brzmi jak coś z moich ulubionych płyt Uriah Heep z Berniem Shaw’em na wokalu. Utwór zwieńczony jest partią saksofonu – pełnia szczęścia. I na zakończenie perełka – „Scarborough Fair”. Esencja brytyjskiego smaku. Tak na dobrą sprawę, to właśnie ta kompozycja sprawiła, że jeszcze bardziej nie mogłem doczekać się „School Of Hard Knocks”. Czy warto było czekać? Bez wątpienia – tak.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz