Już od dłuższego czasu nosiłem się z zamiarem napisania czegoś o Alabamie. To moi ulubieńcy, w dużej mierze z tej prostej przyczyny, że towarzyszą mi od samego początku mojej przygody z muzyką country. A że czasu ostatnio miałem w nadmiarze, to i odkurzyłem ich dyskografię. Ależ była uczta! Najwięcej radości oczywiście dał mi sam jej środek, a więc płyty takie jak: „The Touch”, „Southern Star” i chyba wciąż moja ulubiona – „American Pride”.
Ktoś, gdzieś określił tą płytę mianem „dziwaczny album”. A to, że „Ameryki nie odkrywa”, a to, że komercyjny, to znowu, że nijaki i mało w nim muzyki country. Ech, internetowa gawiedzi… Ileż to już razy dziękowałem Panu Bogu, że dał mi moje własne uszy. Oczywiście, że „Ameryki nie odkrywa”. Sama w sobie jest Ameryką, to po co ma ją odkrywać? Ta zresztą, dumnie i ochoczo lansowała w rozgłośniach radiowych, rozsianych od wschodniego do zachodniego wybrzeża, większość singli z „American Pride”, z rewelacyjnym „I’m In A Hurry” na czele. Komercja? Tylko w którym miejscu kończy się wielka popularność, a zaczyna komercja? Alabama prawie zawsze, a pod koniec lat 80’ych już na pewno, balansowała gdzieś na granicy country, country rocka, a nawet soft rocka i podobnie tutaj. „American Pride” nie jest wyjątkiem.
Podoba mi się tu większość utworów, choć do moich stricte ulubionych na pewno należą „Take A Little Trip”, „Hometown Honeymoon” i oczywiście wspomniany „I’m In A Hurry”. Jestem też sympatykiem kompozycji Jeffa Cooka, a tutaj mamy jedną – „Pictures And Memories”.
Album odłożyłem na półkę, no i cóż… do miłego usłyszenia. Kiedyś na pewno. A jeśli Bóg da, to może nawet do usłyszenia na żywo! A dlaczego nie? Trzeba wierzyć! Zawsze, nieustannie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz