Do napisania kilku słów o najnowszej produkcji Glorii Tang Sze-Wing zabierałem się już kilkakrotnie. No bo sami coś napiszcie, jak jesteście tacy mądrzy, o mandopopie, cantopopie, czy nawet j-popie, do którego, jak na moje laickie ucho, nawiązują wspomniane gatunki. Chyba wpakowałem się w niezłą kabałę!
Do muzyki G.E.M. (Get Everybody Moving) nie przyciągnęła mnie jednak owa gatunkowa orientalność, ale fakt, że Gloria Tang Sze-Wing jest chrześcijanką i nie kryje się z tym w swojej twórczości, co w chińskiej rzeczywistości naprawdę nie jest czymś oczywistym i wymaga niesamowitej odwagi. Tymczasem „Revelation” to już szósty album w dorobku G.E.M.
Pierwsze siedem utworów to modlitwa, rozmowa z artystki z Bogiem. Druga połowa – odpowiedź na te modlitwy. To dosyć ciekawa i oryginalna koncepcja. Siedem plus siedem, przy czym samo siedem to bardzo biblijna cyfra. Więcej biblijnych nawiązań znajdziemy już w samych utworach, z tytułem płyty na czele. Uwagę zwraca singlowa „Gloria”, do którego klip na YouTube doczekał się już ponad pięciu milionów odsłon. Nie tylko świetny teledysk, ale przede wszystkim muzyka zasługuje tutaj na uwagę. Ta opływa w charakterystyczną dla j-popu muzyczną wielobarwność, począwszy od klasycznych bitów, przez muzykę orkiestrową, niemalże filmową, aż do gitarowych riffów. Pamiętam to z płyt Ayumi Hamasaki i Utady Hikaru, jedynych j-popowych wokalistek, jakie znam. Tutaj na „Revelation” mamy to samo, tę samą daleko-wschodnią świeżość, daleką od oklepanych patentów europejskich i amerykańskich.
Dlatego totalnym nieporozumieniem jest porównanie G.E.M. do Taylor Swift, na jakie zdobył się… w zasadzie to nie wiem kto. Tu chyba tylko popularność i ilość sprzedanych płyt może stanowić za wspólny mianownik. A reszta? Może po prostu zobaczcie klip poniżej.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz