Luke Combs robi swoje. Jest dziś artystą, który zbiera stadiony, a jednak jego kolejna płyta znów brzmi jakby została nagrana bez niczyjej „pomocy”. Nie wpadł więc w szpony muzycznego biznesu, skorego szybko „nauczyć” cię nagrywać to, co się sprzeda. Combs „doradców” trzyma na dystans i skupia się na tym, co mu w sercu gra.
Może dlatego jego muzyka daje tyle radości. I choć „Growin’ Up” to dzieło nieco krótsze od swoich dwóch poprzedniczek, to jednak z powodzeniem za nimi nadąża. Mamy tutaj wszystko, do czego Combs nas przyzwyczaił. O to możemy być spokojni, rozsiądźmy się więc na barowym stołu i skupmy na naszej kawie. Resztą zajmie się muzyka… i knajpa.
Pokochałbyś ten bar, który widziałem po drodze,
Puszczają tam George’a Strait’a i serwują podwójną mocną.
Zaśpiewał nam Luke w „Outrunnin’ Your Memory”. Ten, nagrany wspólnie z uroczą Mirandą Lambert, utwór, to rzec można – Luke Combs w pigułce, choć ja bardziej lubię momenty takie jak „Any Given Friday Night”, podobny do słynnego „Beer Never Broke My Hear” z poprzedniego krążka, w których to Combs odsłania swoje nieco bardziej rockowe oblicze. Dla mnie to właśnie ten country-rockowy pazur jest wizytówką artysty, o jego ciepłym głosie, z charakterną gardłowo-nosową manierą nie wspominając. I w tym tonie utrzymanych numerów, na szczęście, mamy na „Growin’ Up” więcej – „On Other Line”, „Better Back When”, „Ain’t Far From It”, choć i o pięknych balladach nie zapomnijmy – „Going, Going, Gone”.
Wczoraj na Facebook’u Luke Combs zapowiedział swój kolejny album, osiemnaście nowych kompozycji! Niezłe tempo, zważywszy, że „Growin’ Up” wyszedł w czerwcu ubiegłego roku… Dawaj Luke!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz