Który to był rok? 2008, może później? Ten czas, gdy amerykańskie stacje radiowe na okrągło grały „5th Gear” – ciągle świeży album Brada Paisley’a, oraz, nie rzadziej, „Good Time” – nóweczkę od Alana Jacksona. Tak się złożyło, że były to dwie pierwsze płyty country, po które w życiu sięgnąłem.
Do dzisiaj pamiętam te wciąż zapętlające się w radiu single: „Ticks”, „Online”, „I’m Still Guy”, które wyłuskałem spośród bezliku innych radiowych kompozycji. Pamiętam też jak mocno pragnąłem więcej. Internet zrobił swoje – miałem więcej. A radość, płynąca z okrywania kolejnych artystów, kolejnych płyt, była olbrzymia, zupełnie jak lata temu, kiedy to grupa Iron Maiden zainspirowała mnie do zgłębienia heavy metalu.
Z nie mniejszą radością wracam dziś do tego albumu. Miło poczuć dawne emocje. Wspomniane wyżej kompozycje uzupełnię jeszcze świetnym otwieraczem „All I Wanted Is A Car”, który jest jedynym z moich ulubionych utworów Brada, a także „When We All Get To Heaven” (gdyż Paisley nie wstydzi się swojej wiary w Boga), a także instrumentalnym i niezwykle „w zachodnim klimacie” – „Throttleneck”, gdzie nad gitarowymi wywijasami trudno nie westchnąć, wszak Brad Paisley poza tym, że jest bardzo dobrym wokalistą, nie gorzej radzi sobie z gitarą.
Nie znajdziemy na „5th Gear” żadnych udziwnień, jak to później u Brada czasem bywało (np. „Wheelhouse”). Ten album jest prosty i ukierunkowany. Brad’s country w najczystszej postaci. Podane mistrzowsko. I na kolejną taką płytę czekam, panie Paisley! Jakby nie patrzeć, to będzie już sześć lat, od kiedy światło dzienne ujrzał „Love And War” – ostatni, jak dotąd, album artysty.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz