Przyznaję, że miałem już dość kolejnych płyt NK. Od dłuższego czasu wypatrywałem, zamiast nich, czegoś nowego od Night Mistress, jednak na próżno. Nie mniej, z początkiem roku pojawiła się inna, ciekawa alternatywa – solowy album Krzyśka Sokołowskiego – frontmana obu kapel.
Zdecydowanie brakuje mi takich płyt. Lubię posłuchać heavy metalu w naszym ojczystym języku, a jeszcze gdy artysta ma coś wartościowego do przekazania – pełnia szczęścia. Sokołowski odkrywa tutaj fragment siebie. Opowiada o swojej walce ze światem i własnymi słabościami. Jego orężem jest dobry humor. Ale czy w taki sposób można schować świat do szuflady („Klaun w szufladzie”)? Bo jeśli tak, to dlaczego Sokołowski szuka azylu na księżycu („Człowiek na księżycu”). Gdzie kończy się wesołkowatość, a zaczyna prawdziwa radość? Sokołowski zdaje się wciąż szukać. Wyraża to nawet okładka, nawiązująca do obrazu smutnego klauna, pędzla Jana Matejki.
Do moich ulubionych kompozycji należą tutaj zdecydowanie „Chciałbym być taki jak ja”, „Klaun w szufladzie” i „Gdzie nigdy nie byłeś”, choć na język cisną mi się też inne tytuły – całość jest niezwykle równa i trzyma wysoki poziom. Brzmienie super. Zresztą, jeśli chodzi o brzmienie, to nigdy się na Sokołowskim i jego ekipie nie zawiodłem. O głosie Krzyśka nawet nie wspominam. To dla mnie w tej chwili najlepsze polskie heavy metalowe gardło.
Dla fanów jego dotychczasowego dorobku, „Taki jak ja” to zakup obowiązkowy. Jest melodyjnie, stylowo, ale przede wszystkim – szczerze. I myślę, że to ostatnie, jak dla mnie, stanowi tutaj najmocniejsze ogniwo.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz