W tym roku wyszła nowa płyta Green Day, a ja grzebiąc ostatnimi czasy trochę w takich tytułach jak „Leave Home” i „Halfway To Sanity” Ramones, „Crazy Love” Hawk Nelson, „White Light White Heat White Trash” Social Distortion, czy też „Dookie” Green Day właśnie, nie mogłem nie skusić się. Co więcej, zabrałem ów album ze sobą w podróż! Moim zwyczajem. Dokąd? Do Italii – razem ze Stonesami i kilkami płytami Skillet.
No i zagrało mi tam! Dziś pięknie kojarzy mi się ta muzyka – głównie z Apeninami i Autostradą Słońca (ciągnącą się od Neapolu do Mediolanu). Muzyka świadcząca o doskonałej formie Billie Joe Armstronga i spółki. Wszelkie wątpliwości na ten temat rozwiewa już otwierający album, będący jego też pierwszym zwiastunem – „The American Dream Is Killing Me”. W „Look Ma, No Brains!” Green Day idzie za ciosem – murowany hicior! „Saviors” jest tak bardzo przebojowy i naładowany świetnymi melodiami! Jest to też album mocno różnorodny. W „Bobby Sox” i „1981” puszcza oko w stronę Ramones, w „Suzie Chapstick” mruga Beatlesom, przy czym nikt nie ma wątpliwości kto stoi na scenie – oni od lat potrafili pożyczyć to, co najlepsze, by podać to później na swój, niepowtarzalny sposób.
I taki też jest „Saviors”. To stu procentowy Green Day, którym, myślę, żaden ich miłośnik się nie zawiedzie. Szkoda tylko, że panowie w swoich koncertowych planach ominęli tym razem nasz kraj. Ale może jest to dobra okazja, żeby w końcu odwiedzić Berlin?
W ramach postscriptum wymienię jeszcze moje ulubione utwory: „The American Dream Is Killing Me”, „One Eyed Bastard”, „1981, „Coma City”.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz