To mogłaby być kolejna recenzja o ugrzeczanianiu muzyki country. Mógłbym się pożalić, albo obsmarować Kacey Musgraves za to co zrobiła ze swoją muzyką, ale nie zrobię tego. Po pierwsze dlatego, że „Golden Hour” to już nawet nie jest ugrzecznione country, a po prostu zupełnie nowe oblicze artystki. Po drugie dlatego, że odkąd kupiłem ową płytę, jakoś nie potrafię jej odstawić na półkę.
Musgraves zapuściła się w rejony, do których wiele jej koleżanek i kolegów z branży nigdy nie będzie miało odwagi się zbliżyć. I chociaż taki „Wonder Woman” brzmi, jakby chciała go nagrać sama Dolly Parton, to i tak, dzięki swojej świeżości, smakuje jak szklanka niedawno wyciśniętego soku owocowego. Kacey Musgraves dokładnie wie co robi, toteż „Golden Hour” daleki jest od plastikowego, radiowego popu, stworzonego za plecami artysty i docelowo mającego tylko zarabiać. Ten album i tak zarobi. Przy okazji. Jednak w pierwszej kolejności dostarczy nam wiele dobrej energii, a swoją świeżością i delikatnością zdobędzie nie jedno muzyczne serce. Ulubione utwory: „Slow Burn”, „Butterflies”, „Space Cowboy”, „Velvet Elvis”, „Wonder Woman”.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz