Muzyką Jean-Michel Jarre’a otwierałem ten rok i jego też muzyką zamykam. Pisząc w lutym o albumie „Oxygene 3”, zaskoczony nagłą decyzją artysty o powrocie w klasyczne rejony, wspominałem o niezwykłym minimalizmie tamtego wydawnictwa. Dzisiaj dostajemy w nasze ręce album „Equinoxe Infinity”, wydany dokładnie 40 lat po kultowym „Equinoxe”. W porównaniu do minimalistycznego „Oxygene 3” dostajemy płytę dużo bogatszą instrumentalnie. Płytę będącą ostatecznym potwierdzeniem klasycznego comebacku Wielkiego Elektronika.
To bardzo cieszy. I chociaż czasem czuć w tej sztuce ciągotki w stronę Vangelisa, a nawet w kierunku klimatów spacesynth, to niezaprzeczalnym faktem jest, że na „Equinoxe Infinity” znajdziemy muzykę, na jaką fani Jean-Michel’a oczekiwali od bardzo dawna, bo umówmy się – „Oxygene 3” była płytą jednak zbyt el-ortodoksyjną, zbyt minimalistyczną. „Equinoxe Infinity” to bogatsze instrumentarium, ciekawsze pomysły, zdecydowanie więcej melodii. To wszystko czyni to wydawnictwo zwyczajnie przyjemniejszym w odbiorze. Myślę, że każdy fan Jean-Michel’a z okresu od „Oxygene” do „Oxygene 7-13” znajdzie tu coś dla siebie. Moje ulubione akcenty z „Equinoxe Infinity”: „Flying Totems (Movement 2)”, „Robots Don’t Cry (Movement 3)”, „The Opening (The Movement 8)”.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz