I to jest płyta, którą mógłbym określić mianem „Płyty Roku 2018”. Tylko „Firepower” Judas Priest miałby szansę jeszcze mi tutaj coś namieszać. Dawno nie słuchałem Judasów, może czas sobie odświeżyć tamten album? Najpierw jednak nacieszę się raz jeszcze muzyką płynącą z „Living The Dream”.
Niewiarygodne, że tej ekipie w przyszłym roku stuknie pięćdziesiątka. W ich muzyce jest tyle energii i werwy. Słuchając „Living The Dream” mam wrażenie, że został on nagrany w tym samym okresie, co mój ukochany „Sea Of Light” z 1995 roku. To, z jaką konsekwencją realizują swój przepis na muzykę może imponować. Całość opracowana na charakterystyczne gitarowe akordy Micka Boxa i obowiązkowe, ciężkie hammondy Phila Lanzona. Bernie Shaw śpiewa jak za czasów „Sea Of Light”, brzmi świetnie. Otrzymaliśmy najczystszej krwi Uriah Heep. „Grazed By Heaven”, „Living The Dream”, „Take Away My Soul”, „Rocks In The Road” to pięć pierwszych utworów z płyty – najlepszych! Zwłaszcza wybrany na przebój „Take Away My Soul” i imponujący chwytliwym riffem „Knocking At My Door”. Świetne partie organowe w obu przypadkach. Tak się gra, dzieciaki! Czekam na urodzinowe fajerwerki, w końcu pół wieku na scenie, to nie bagatela.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz