– Panie, włącz pan ciepło! – Rzucił do kierowcy autobusu jeden z gości weselnych. Było już prawie nad ranem, temperatura za oknem spadła o połowę, a kierowca, najwidoczniej w obawie o stan swojego pojazdu, postanowił towarzystwo zamrozić, by przypadkiem kogoś w cieple nie ogarnęły mdłości. Takie właśnie głupoty zdarza mi się pamiętać, ale tekst kolegi pasuje jak ulał do „Under a Mediterranean Sky”. Płytę polecam wszystkim, którzy chcieliby sobie „włączyć ciepło”.
Zapas tego ciepła przywiózł Steve Hackett, były gitarzysta Genesis, z niedawno ukończonej podróży w rejony akwenu śródziemnomorskiego, jakiej dokonał u boku swej małżonki. Zarówno urok jak i wielokulturowość tamtych rejonów, przelał następnie na nuty, tworząc materiał na rzeczony album. Do tego celu wykorzystał całą gamę akustyków, włączywszy w to również te bardziej egzotyczne, jak charnago (niewielka andaluzyjska gitara, podobna do mandoliny) i iraqi oud (strunowiec popularny w rejonach arabskich), jak również sporo innych instrumentów – obój, tar, duduk, saksofon, skrzypce, flet. „Under a Mediterranean Sky” daleki jest więc od akustycznego minimalizmu. Momentami ociera się za to o muzykę poważną – tak jest na przykład w „Scarlatti Sonata”, barokowym dziele Domenico Scarlattiego. Z całości natomiast bije wspomniane śródziemnomorskie ciepło. Po części na pewno za sprawą ów egzotycznych strunowców, jednak w lwiej części – dzięki ponadprzeciętnemu talentowi Hacketta – prawdziwego fachury muzycznych ilustracji (już zabieram się za jego pozostałe dzieła, bijąc się jednocześnie w czoło, że robię to tak późno). Moich kilka wyróżnień: „Mdina (The Walled City)”, „Adriatic Blue”, „Scarlatti Sonata”, „Casa del Fauno”.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz