Lubię tego gościa. Lubię jego muzykę, głos, pomysły (tylko spójrzcie na tę okładkę, rodem z amberowskiej książki sci-fi), a od pamiętnego marca 2014, kiedy to po jego koncercie mieliśmy okazję uścisnąć sobie dłonie i poznałem jak bardzo skromny jest to człowiek, lubię go jeszcze bardziej.
Z radością odpaliłem jego dziesiąty już album „War Within Me”. Z miejsca uderzył mnie huragan wściekłych gitarowych riffów, a i sam Blaze Bayley nie kazał długo na siebie czekać – jego unikalny wokal od razu porwał całą sekcję rytmiczną za sobą, zupełnie jak salę rozgorączkowanych fanów podczas otwieracza na występie live. Zaczęło się. Blaze jak zwykle porusza w swoich utworach tematy ważne. Śpiewa o nas samych, o duchowej walce, jaką prowadzimy, hołduje bohaterom, wspomina wzloty i upadki. Śpiewa pełen przejęcia i serca, dotyka naszych emocji, dając 100% tego, za co go tak cenię, czym kiedyś przekonał mnie do siebie, za sprawą takich kompozycji, jak „When Two Worlds Collide”, albo „The Educated Fool” z repertuaru Iron Maiden. To ciągle ten sam gość. Chociaż zagłębiając się w jego teksty – ten sam i nie ten sam.
„The War Within Me” nie jest dziełem tak epickim i rozbudowanym, jak poprzedni trzyczęściowy album, albo raczej muzyczna trylogia – „Infinite Entanglement”. Tutaj całość zamyka się w zaledwie 40 minutach, jest to jednak najwyższej próby 40 minut. Polecam bezwzględnie wszystkim fanom Blaze’a, Iron Maiden, albo po prostu bezkompromisowego, wysokich lotów heavy metalu. Najlepsze utwory: „Warrior”, „Witches Night”, „18 Flights”, „The Power Of Nikola Tesla”.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz