Również dzisiaj dobrze było mi wrócić do tej płyty. Śmiem twierdzić, że zawiera ona wszystko to, co miłośnik grupy Narnia mógłby po niej oczekiwać. Dlaczego więc wciąż szukam na „Ghost Town” owej kropki nad i. Czego mi tutaj brakuje? I z jakiegoż to powodu tak ciężko mi się o tym albumie pisze? Problem w tym, że nie mam pojęcia… chociaż gdy nie wiadomo o co chodzi, to chodzi o… piosenki. Wydaje mi się, że nie znajduję na „Ghost Town” tej bliskiej memu sercu perełki, wizytówki płyty, jaką przykładowo był „MNFST” na „From Darkness To Light”. Owszem, wyróżnia się kilka kompozycji („Thief”, „Glory Daze”, „Ghost Town”), jednak ich siła przebicia, jak dla mnie, nie jest wystarczająco mocna. Jednym słowem – nie padłem przed nimi na kolana.
Z drugiej strony jednak, co przyznaję, chętnie do „Ghost Town” wracam. Album jest spójny, dobrze brzmi, więc siłą rzeczy świetnie się go słucha. Może i brakuje mi na nim jakichś wyrazistych momentów, jednak w ogólnym rozrachunku, nadal jest to solidny kawał power metalowego kruszcu, o wartościowej warstwie lirycznej nawet nie wspominając. Choć powinienem.
Był czas w moim życiu, gdy w muzyce nie zwracałem uwagi na tekst. Jakikolwiek by nie był. Warstwa liryczna jest jednak integralną częścią sztuki. Gdyby tak nie było – nie byłoby tekstu. Karmiąc się sztuką – karmimy się całą sztuką, czy tego chcemy, czy nie. Słowa mają moc. A jeśli ktoś nie rozumie tekstu, nie zna języka, itd… Cóż, może kiedyś był z tym większy problem, ale dziś? W czasach internetu, Googla i sztucznej inteligencji? Dajcie spokój i nie bądźcie jak ci z reklamy.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz