sobota, 27 lipca 2024

Judas Priest - Invincible Shield

Nie łatwo pisze mi się o najnowszym albumie Judas Priest. Niby wszystko tutaj bangla, a jednak w porównaniu do poprzedniczki czegoś mi na „Invincible Shield” brakuje. Nawet „Redeemer Of Souls” miał to coś. Jakieś pomysły?

Włączam więc tę płytę raz jeszcze i wznawiam śledztwo. Brzmienie bajeczne. Zupełnie jak na „Firepower”. Tym do końca poszczycić się nie mógł „Redeemer Of Souls”, a jednak album ten w jakimś aspekcie ma u mnie przewagę nad „Invincible Shield”. Rob Halford brzmi wybornie. Jego wokal został oczywiście dokładnie wypolerowany w studio, jednak znajomy mój słyszał ostatnio Judasów na żywo – tam również ten 72 letni zawodnik robi olbrzymie wrażenie.

Przyjrzyjmy się zatem kompozycjom. Trzy pierwsze to jak seria z karabinu. Mocarne i bezbłędne, stu procentowy Judas Priest. Dalej, przy „Gates Of Hell” robi się trochę swobodniej, bardziej melodyjnie, bardziej 80’sowo. „Crown Of Horns”, który Michael Sweet, frontman grupy Stryper, określił mianem utworu o Jezusie Chrystusie (z czym mógłbym polemizować), również robi dobre wrażenie – zwłaszcza jeśli chodzi o melodię. I tutaj chyba dochodzę do sedna. Melodia. Albo raczej dobre melodie. Tych na „Invincible Shield” chyba brakuje mi najbardziej, przez co, choć do moich ulubionych utworów z tej płyty zaliczę „Panic Attack”, „Gates Of Hell”, oraz „Sons Of Thunder”, to jednak serce moje nie bije przy nich równie mocno, jak chociażby przy „No Surrender”, „Never The Heroes”, czy „Battle Cry” z dwóch poprzednich płyt.

I więcej czepiał się nie będę. Przyznać wszak muszę, że choć melodyjnie mi nie siadło, to jednak przyjemność z słuchania tego albumu jest bardzo duża i na pewno znalazł się on w czołówce najchętniej słuchanych przeze mnie płyt w tym roku.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz