środa, 7 sierpnia 2024

Johnny Cash - Songwriter

O Johnnym Cashu pisałem przy okazji debiutanckiej płyty grupy Highwaymen. Słuchałem wówczas gościa dużo. Nawet bardzo dużo. Dziś wróciłem do tego przepięknego barytonu, a to za sprawą 72 albumu studyjnego Casha – „Songwriter”, który wyszedł w czerwcu tego roku.

Trochę dziwacznie to brzmi – „albumu studyjnego”. Czyżby Johnny w niebie zaszył się w studio? Kto wie, może i tak. Nie mniej, wracając na ziemię, czy to się komuś podoba, czy nie, albumy pośmiertne to zjawisko zupełnie normalne. Ja zwykle je omijałem z daleka – ot, jeszcze jedna składaneczka dla fanów, co by trochę grosza wytwórnia mogła skubnąć. „Songwriter” jednak stał mi się wyjątkiem od tej reguły. To tylko 30 minut muzyki, więc całość sprawia wrażenie regularniej płyty, zresztą to w istocie jest regularna płyta. Johnny Cash nagrał te utwory w 1993 roku, a później o nich zapomniał. Wkrótce wyszedł jego album zatytułowany „American Recordings”, natomiast owe 11 kompozycji czekały w szufladzie aż do dzisiaj. Serce roście, że te utwory się odnalazły – „Songwriter” został odświeżony przez syna Johna Cartera Casha i współproducenta Davida Fergusona. I znów zrobiło się pięknie.

Johnny Cash to legenda. Głos absolutnie ponadczasowy. Głęboki i dostojny, poruszający dziś równie mocno, co w sześćdziesiątym, siedemdziesiątym, osiemdziesiątym, czy w końcu dziewięćdziesiątym roku. Kawał historii. A „Songwriter” pięknie się w tą historię wpisuje. Album absolutnie rewelacyjny. Nasłuchać się nie mogę, a słucham co dnia. Ulubione utwory: „Spotlight” i „Have You Ever Been To Little Rock?”.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz