niedziela, 11 sierpnia 2024

Bon Jovi - Forever

Szaro zrobiło się na tym blogu. To już trzecia z kolei recenzowana przeze mnie płyta, opatrzona czarnobiałą okładką. No ale o nowym Bon Jovi musiałem. Ich ostatnie płyty wspominam bardzo dobrze, więc chętnie sięgnąłem po „Forever”. Sięgnąłem z nadzieją, że album ten trochę podładuje mi baterie.

Niestety jednak, wszystko wskazuje na to, że będę musiał zakupić agregat. „Forever” okazała się płytą przeciętną. Przynajmniej w mojej ocenie. Znalazłem na niej kilka miłych akcentów i przyjemnych nawiązań do klasyki, bo singlowy „Living Proof” ociera się trochę o „It’s My Life”, a „Walls Of Jericho” może kojarzyć się nawet z latami 80’ymi, aczkolwiek momentów wyrazistych na „Forever” jest dla mnie zdecydowanie zbyt mało. Z drugiej strony dwa poprzednie albumy zawiesiły poprzeczkę bardzo wysoko. Pamiętacie „Blood In The Water” z albumu „2020”? Próżno szukać takiej perły na „Forever”. Ta płyta jest zwyczajnie średnia. Typowy przeciętniak – takie albumy już się Bon Jovi zdarzały.

Dobrze. Może ta chwila ochłody jest potrzebna. Wszak przed świetnymi „This House Is Not For Sale” i „2020” też trafił się „babol” – pamiętny (a może i nie) „Burning Bridges”. Niech zatem stanie się tak również tym razem – oczekujmy czegoś wielkiego. Knock, knock, Richie…

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz