It’s Miller Time! Ale jak Miller, to tylko bezalkoholowy, no chyba, że mowa o świetnym debiucie siedemnastoletniego Alexa Millera. Chłopak ten połknął starego Hank’a Williams’a i Tracy Lawrence’a, a potem zaczął śpiewać i nagrywać muzykę, na jakiej wychowali się jego dziadkowie.
Już od otwierającego płytę „Breaking The Bank” zwraca uwagę talent młodego Millera. Jest to nie tylko nośny, południowy wokal, ale też niebywała zdolność do wyginania tonacji, zupełnie jakby jego głos kołysał się na stalowym pedale gitary (stalowej gitary). Brzmi to bardzo klasycznie i nie bez kozery napomknąłem we wstępie o legendarnym Hank’u Williams’ie. Ta umiejętność jest zdecydowanie cechą wyróżniająca młodego Alexa Millera i doskonale pasuje do tradycyjnego country. A że dorobek starego Hanka nie jest dla Millera obojętny, świadczy też zamykający album klasyk z 1954 roku – „I’m Gonna Sing”. I aż miło posłuchać:
When I get to glory I’m gonna sing sing sing
I’m gonna let the Hallelujahs ring
I’m gonna praise my blessed Savior’s name
When I get to glory I’m gonna sing sing sing
Wierzę mu, gdy tak śpiewa. Wszystko tutaj jest tak świetnie oddane, każda nuta jest we właściwym miejscu. Może ciut zabrakło kurzu, odrobiny rdzy. Ten Chevy wygląda jakby wyjechał prosto z salonu, jego lakier lśni aż za bardzo, aż nie pasuje do prerii. Ale dajmy mu czas. Wszak długa droga przed tym kowbojem, a „Miller Time” to przecież zaledwie początek.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz