czwartek, 30 czerwca 2022

Def Leppard - Diamond Star Halos

W latach 90’ych kolega pożył mi kiedyś ich kasetę. To był album „High N’ Dry”. Zasłuchiwałem się w niej całymi dniami. Byłem zafascynowany wokalem Joe’a Elliott’a, chórkami, jakich nigdzie wcześniej nie słyszałem, kompozycjami! Wkrótce nabyłem swoją własną kasetę Def Leppard. Tym razem był to album „Hysteria”. Łał, znowu to, co wyżej, ale teraz, do kompletu, wszystko pięknie wypolerowane, niczym chrom wypucowany na błysk! Leppardzi zawsze zajmowali wyjątkowe miejsce w moim sercu. Dziś, z wypiekami na twarzy, sięgam po ich najnowszą produkcję – „Diamond Star Halos”.

I momentami jest jak za starych czasów. Z głośnika leci „SOS Emergency”, a ja zaliczam mój osobisty powrót do przeszłości. Znów mam 16 lat, walkmana na uszach, znów słucham „Hysterii” po raz pierwszy w życiu.

Muzyka tego zespołu od zawsze charakteryzowała się świeżością. Nieważne czy mieliśmy rok 1981, 1996, czy 2015 – Def Leppard nigdy nie brzmiał archaicznie. Oczywiście trzymał się wcześniej wytyczonego kursu, ale każdy kolejny album, w większym, lub mniejszym stopniu, wnosił coś nowego. Nawet poprzedni. „Diamond Star Halos” podąża tym samym tropem, trzeba jednak zaznaczyć, że jest odważniejszy od swojej, mocno nawiązującej do lat 80’ych, poprzedniczki. I choć nie jest to tak radyklany odjazd, jak w „Slang”, to jednak na miarę takiego „X”, na pewno.

Fakt ten nie stanowi dla mnie żadnego problemu. Kiedyś marzył mi się nowy album Leppardów, który byłby powrotem do czasów „Hysterii” i dostałem, co chciałem (wspomniana poprzedniczka). Teraz niech sobie idą na całość, o ile będą w tym prawdziwi. A „Diamond Star Halos” to najprawdziwszy Def Leppard. Dokładnie taki, jaki kiedyś poznałem, choć podany odrobinę inaczej. Moje ulubione kompozycje: „SOS Emergency”, „Take What You Want”, „Kick”.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz