House Of Lords nagrał kolejną dobrą płytę. Kolejną dobrą, bo po cichu liczę, że James Christian, Jimi Bell i koledzy wrócą jeszcze do formy, jaką prezentowali kilka lat temu i w przyszłości uraczą nas dziełem na miarę „Cartesian Dreams” czy „World Upside Down”. W końcu, do licha ciężkiego – ileż można nagrywać „tylko” dobre płyty?
Pierwsza połowa albumu przemawia do mnie zdecydowanie bardziej niż druga (przy okazji poprzedniego krążka było dokładnie odwrotnie). „Harlequin”, „Saint Of The Lost Souls”, „New Day Brakin’”, a także nieco wolniejsze – „Hit The Wall” i uroczy „The Sun Will Never Set Again” świecą tutaj najjaśniej. W refrenie tego ostatniego pobrzmiewają nawet Def Leppardowskie echa z najlepszych czasów. Niestety od połowy płyty wieje nudą. Nie chcą tego zmienić (a długo starałem sam siebie przekonać, że jest inaczej) ani „Art Of Letting Go” – podręcznikowy średniak, ani zamykający „The Other Option” z gościnnym udziałem Robin Beck. Napomknę, że Robin, prywatnie żona Jamesa Christiana, nagrała kiedyś wielki przebój „The First Time” – wizytówkę koncernu Coca Cola. House Of Lords jest zespołem niezwykle płodnym. Co dwa, maks trzy lata dostajemy nowy materiał. Między „Precious Metal”, a „Indestructible” mieliśmy zaledwie rok przerwy. Chłopaki, spokojnie! Dajcie sobie trochę czasu. Może wówczas przyjdzie pomysł i zapał na coś wyjątkowego. Coś, co niegdyś było ozdobą waszej każdej płyty. I nie mówicie, że po latach – to już się nie da. Da się da! Zapytajcie kolegów z Judas Priest.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz