Ten Kenny Chesney! Facet, od którego twórczości zaczynałem interesować się współczesną muzyką country. Trochę mu zawdzięczam. A jednak serce mnie boli, bo tego country u Chesneya z płyty na płytę coraz mniej. Ja wiem, że taki stan rzeczy na muzycznym rynku USA to dzisiaj niestety zjawisko powszechne – Kenny prześcignął jednak wszystkich. Sztukę ugrzecznienia muzyki country i sprowadzania jej do poziomu pop opanował do perfekcji. Do „Welcome To The Fishbowl” podszedłem więc z dużą rezerwą.
Album ten zawiera jednak dwa mocne filary, które zapewniły mu miejsce w odtwarzaczu na długie godziny. Chodzi mi o dwa single. Pierwszy, otwierający album – „Come Over”, drugi – „El Cerrito Place”. Oba utwory z country mają niewiele wspólnego, ale są niewymownie piękne. Swobodne, pełne urzekającej przestrzeni. Nadmienię, że „El Cerrito Place” oryginalnie znalazł się na wydanym w 2004 roku albumie „Good Times” Charliego Robisona, ale wersja Kennyego, na przekór 95% opinii na YouTube („wersja Kennyego sux!”, „Kenny Chesney sux!”), podoba mi się jednak dużo bardziej. Wokół tych dwóch świetnych kompozycji Kenny Chesney skonstruował resztę tego pełnego tropikalnego ciepła albumu. Piosenki o tequlii, tropikach, małych miasteczkach i przydrożnych knajpach to coś, co Kenny Chesney lubi najbardziej. My zresztą też lubimy. Czasem nawet wtedy, gdy nie brzmią one jak piosenki country.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz