Coś mówiło mi, że to będzie dobra płyta. Czekałem na nią, jak na mało którą, z tych ostatnich, sygnowanych nazwą Whitesnake. „The Purple Album”, „Forevermore”? Jakoś tak bez szału. Przeszły bez echa. Dopiero „Good To Be Bad” z 2008 roku darzę większą sympatią. No i teraz dostajemy „Flash & Blood”. Nośny tytuł, typowy artwork, pierwszy riff wywołujący uśmiech od ucha do ucha – zapowiada się ciekawie.
„It’s good to see you again” śpiewa Coverdale. No kurczę, przyznaję – „I vice versa – it’s good to hear you again!”. Zwłaszcza, że na „nowe”, „boski” David znów kazał nam swoje odczekać. Prawdopodobnie teraz, gdy „Flash & Blood” już mnie kupił całego, spróbuję jeszcze raz szczęścia z „Forevermore”. Może tamten album musiał po prostu odleżeć swoje? „Flash & Blood” porywał mnie, aczkolwiek nie od razu. To dobrze. Lubię, gdy muzykę trzeba trochę „pomęczyć”, bo zwykle później, taka płyta oddaje nam z nawiązką. Ów natapirowany ejtisowym heavy metalem, acz doprawiony blues’em materiał, jest właśnie taką płytą. Zwłaszcza jej druga połowa (tak mniej więcej od „Trouble Is Your Middle Name”) wymagała ode mnie większej uwagi. A przecież skrywa ona tak kapitalne kompozycje, jak Zeppelinowski „Sands Of Time”, czy przepiękną, rozbudowaną balladę – „Heart Of Stone”. Z tych chwytliwszych momentów wymienić warto wysuniętego na pierwszego singla „Shut Up & Kiss Me”, czy wspomnianego openera „Good To See You Again”. I pewnie wymieniałbym dalej, gdybym zdecydował się zakupić wersję deluxe, z 15 nagraniami. Dobrze więc, zostawię sobie trochę kart do odkrycia – tym więcej radości z tego wydawnictwa.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz