Rolf Kasparek już na wydanym trzy lata temu „Resilient” obrał pewien kurs, który mógł napawać optymizmem fanów starego Running Wild. Gdy pierwszy raz ujrzałem okładkę „Rapid Foray” i usłyszałem zapowiadający go singiel „Black Bart” pomyślałem – no to chyba jesteśmy w domu.
Dzisiaj mija niespełna półtora roku od wydania „Rapid Foray”. Płyta już dobrych kilka dni spoczywa w moim odtwarzaczu, odkrywam ją na nowo i sprawia mi to olbrzymią frajdę. Po rock ‚n’ rollowych naleciałościach z Toxic Taste, poprzedniego projektu Rolfa, nie pozostało już najmniejszego śladu. „Rapid Foray” to powrót do najlepszych czasów Running Wild, do albumów takich jak „The Rivalry”, „Blazon Stone”, czy nawet, sięgając tak głęboko, że głębiej się nie da, do „Gates To Purgatory”. Słyszę go („Gates…”) na przykład w świetnym „Warmongers”, z kolei „Black Bart” mógłby śmiało znaleźć się na „Blazon Stone”, a „Stick To Your Guns” na „The Rivalry”. Co prawda brzmienie „Rapid Foray” nie do końca mi odpowiada, jako że bardziej preferuję brzmienie bardziej czyste, klarowne, to jednak w tej muzyce jest tyle klimatycznej przestrzeni (posłuchajcie kapitalnego „The Depth Of The Sea”), a kompozycje tak trafione, że efekt końcowy w pełni mnie usatysfakcjonował. Przy okazji recenzji „No Sign Of Glory” Blazon Stone napisałem, że Rolf prawdopodobnie nie chce już pamiętać jak grało się taki wysokich lotów piracki metal. A gdzież tam! Kapitan Kasparek trzyma się doskonale! I chociaż niewątpliwie „haters gonna hate”, to i tak „Rapid Foray” jest najlepszym albumem Running Wild od czasu „The Rivalry”.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz